Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/325

Ta strona została uwierzytelniona.

Madzia zbladła i nie skończywszy obiadu, wyszła do swego pokoiku. Zapłakała cicho, poleżała na łóżku — i w godzinę później była w ogrodzie szarytek, z Tomaszem à Kempis w ręku.
„Nie jest prawdziwie cierpliwym — czytała — kto nie chce cierpieć, tylko ile mu się zdaje i od kogo mu się podoba. Prawdziwie cierpliwy nie uważa, jaki człowiek go trapi... Lecz zarówno od wszelkiego stworzenia, ilekolwiek i kiedykolwiek mu się co przeciwnego zdarzy, wszystko z ręki boskiej wdzięcznie przyjmuje i za niezmierny zysk poczyta. Bo nic, jakkolwiek byłoby drobnem, byle dla Boga zniesionem, bez zasługi przed Bogiem przejść nie może...“
„Nie trap się, córko — mówiła w innem miejscu książka — jeśli niektórzy źle o tobie myślą i mówią, czegobyś nierada słyszeć. Ty gorzej jeszcze o sobie myśleć powinnaś i wierzyć, że nikt nie jest słabszym od ciebie... Nie w uściech ludzi pokój twój zakładaj: czyli bowiem o tobie dobrze, czy źle sądzić będą, ty przez to nie staniesz się innym człowiekiem. Gdzież jest prawdziwy spokój i prawdziwa chwała? Czyliż nie we mnie?“
— A jednak ten surowy list — myślała Madzia — pochodzi od matki, która odtrąca mnie w imieniu rodziny. I za co?...
Uczuła ból w sercu i zaczęła przeglądać inny rozdział.
„Trzeba pominąć wszelkie stworzenia — radził duch — siebie samego zupełnie opuścić i wznieść się myślą aż do owego stanowiska, z którego widzieć się daje, że niema nic między stworzeniami, coby Tobie, Stworzycielu wszechrzeczy, było podobne... Co tylko Bogiem nie jest, niczem jest i za nic poczytane być powinno.“
Odpoczęła i wyszukała rozdział: „O pragnieniu życia wiekuistego.“
„Córko! Kiedy poczuwasz w sobie wlaną z góry żądzę wiekuistej szczęśliwości i z więzów ciała wyjść pragniesz, abyś