Madzia szeptała „Zdrowaś Marja,“ albo chwytała Tomasza à Kempis i pogrążała się w czytaniu.
W ciągu tygodnia spowiadała się drugi raz, tym razem w kaplicy szarytek; otoczyła się pobożnemi książkami i całe dnie myślała o Bogu, ostatniej nadziei cierpiących. Dusza jej coraz głębiej zatapiała się w niebie; w pamięci coraz dokładniej zacierały się stosunki ziemskie.
„Co tylko Bogiem nie jest, niczem nie jest i za nic poczytane być powinno“ — powtarzała coraz częściej, wśród coraz gwałtowniejszych uniesień.
Nareszcie, jednego południa, bryftrygier przyniósł jej odrazu dwie karty korespondencyjne z Wiednia. W obu Zdzisław donosił, że zajęty jest zwiedzaniem pięknych okolic tamtejszych i że jeszcze nie zwoływał konsyljum lekarzy.
„Jak on nie dba o siebie...“ — pomyślała Madzia z goryczą.
Nagle wzrok jej padł na datę jednej z kart: był piąty września, a na drugiej trzeci.
— Trzeci jest dzisiaj — rzekła — a piąty pojutrze. Dlaczego on pisał daty wcześniejsze?... Czy jest tak chory, że traci pamięć, czy... już go tak znudziły listy do mnie?...
Nie jadła obiadu, tylko, mówiąc pacierz, pobiegła do szarytek. Trochę popracowała w szwalni z sierotami, a potem wyszła do ogrodu ze swoją ukochaną książką.
„Kiedy człowiek dojdzie do tego — czytała — iż u żadnego stworzenia nie szuka pociechy, wtedy dopiero w Bogu doskonale smakować zaczyna. Wtedy spokojnym będzie, jakkolwiek się rzeczy obrócą.
„Wtedy ani się pomyślnością zbyt uraduje, ani lada przeciwnością stroska. Lecz odda się całkowicie i z ufnością Bogu, który dla niego wszędzie jest wszystkiem: dla którego w istocie nic nie ginie, ani umiera, ale wszystko dla Niego żyje i służy na każde Jego skinienie...“
— To samo mówił Dębicki — rzekła. To przypomnienie
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/327
Ta strona została uwierzytelniona.