Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/333

Ta strona została uwierzytelniona.

do dziś dnia nie może strawić swojego strzału... Schudł, zmizerniał...
— Tak — odpowiedział Solski — powinien był mierzyć w lewy bok i trochę niżej. No, ale trudno.
Pan Zgierski aż oparł się o biurko i naprawdę oniemiał.
— Cóż — odezwał się Solski — panna Brzeska wciąż jest u szarytek?
— Gorzej!... — pochwycił pan Zgierski. — Wczoraj przyjechał jej ojciec ze starym majorem (pamięta pan hrabia?...) — i pozwolił pannie Magdalenie zostać szarytką. Panna Ada, pan Norski, pani Helena Korkowiczowa, słowem — wszyscy jesteśmy zrozpaczeni. Ale co robić?...
— Cóż ostatecznie skłoniło pannę Brzeską?... — spytał Solski, opierając się na ręku w taki sposób, ażeby przysłonić twarz.
— Ostatnią kroplą goryczy była śmierć brata, o czem miałem zaszczyt pisać hrabiemu... Ale właściwy grunt przygotowały plotki... oszczerstwo, które nie cofa się nawet wobec świętych istot... Przez parę miesięcy Warszawa poprostu wyła... A za co?... Że ten prawdziwy anioł w ludzkiem ciele odwiedził konającą, chciał pomóc sierocie i pielęgnował chorego brata!...
Wszystkie niegdyś przyjaciółki (z wyjątkiem drugiego anioła: panny Ady) opuściły nieszczęśliwą... ba! nawet dały jej odczuć swoje niezadowolenie. No, a był i taki dzień, że panna Magdalena mogła znaleźć się na bruku; gdyż gospodyni, od której wynajęła lokal, kazała rzeczy jej wynieść na korytarz...
— Tak!... — odparł Solski. — Zdaje mi się jednak, że i pan do tego ogródka cisnąłeś parę kamyków...
— Ja?... — krzyknął Zgierski, uderzając się w piersi. — Ja?... Czy dlatego, że uważałem za obowiązek komunikować hrabiemu wszystko, co doszło do mojej wiadomości?... Musi