Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/334

Ta strona została uwierzytelniona.

przecie hrabia przyznać, że zawsze byłem ścisły i nigdy nie splamiłem się kłamstwem...
— No tak... Ja też nie stawiam zarzutów... Zresztą, wypadek ten nie wpłynie na nasze stosunki... Owszem, pan będzie miał teraz osiemset rubli pensji...
— A więc hrabia nie gniewa się na mnie!... — zawołał dramatycznym głosem pan Zgierski. — Hrabia nie stracił dla mnie szacunku?...
— Nigdy go nie miałem — mruknął Solski, ale tak cicho, że pan Zgierski mógł nie usłyszeć.
I z pewnością nie słyszał. Z całą bowiem swobodą i elegancją zaczął rozmowę o kwestji cukrowniczej, a w kilka minut jak najczulej pożegnał Solskiego.
Tymczasem służba, ustroiwszy się w liberję, oświetliła salony; w kuchni zapłonął ogień, z kredensu wydobyto porcelanę i srebra. Po ósmej przed główne drzwi zajechała kareta, a w chwilę później do pokoju Solskiego weszła jego siostra, Ada.
Ciemny strój potęgował bladość jej twarzy; ale w drobnej postaci malowała się energja, a w skośnych oczach migotały iskry.
Solski powstał od biurka i serdecznie ucałował siostrę.
— Jakże się miewasz? — spytał tonem niezwykłe łagodnym.
Zdumiona Ada cofnęła się i znowu przybierając postawę obronną, zapytała:
— Czy odebrałeś mój list w końcu sierpnia?
Solski patrzył na nią z uśmiechem.
— Chcesz powiedzieć — czy wiem, że zaręczyłaś się z Norskim?... Ależ wiem i nietylko od ciebie.
— I cóż ty na to?...
— Proszę Boga, ażeby was błogosławił; a swoją drogą radzę ci zrobić przed ślubem intercyzę. Nawet będę ci służył w tej sprawie, jeżeli zażądasz.