Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/338

Ta strona została uwierzytelniona.

— Może i to przejdzie — odparł Dębicki.
— Ach, jesteś profesor nieznośny ze swoim spokojem!... — zawołał Solski.
— I ty byłbyś spokojniejszy, gdybyś w tym wypadku, zamiast zdrady, zbiegostwa, czy rozdrażnionych nerwów, widział tylko — prawo natury.
— Co znowu, co?... — zawołał Solski, zatrzymując się przed swoim nauczycielem.
Dębicki patrzył na niego i zapytał:
— Czy wiesz o tem, że panna Magdalena jest naprawdę istotą wyjątkową?
— Sam tak zawsze mówiłem... To genjusz uczucia w kobiecej postaci... Ani śladu egoizmu, tylko jakieś utożsamienie się, czy rozpłynienie w cudzych sercach... Ona zawsze czuła za wszystko i wszystkich, prawie zapominając o sobie.
— Doskonałego wyrazu użyłeś: genjusz uczucia — prawił Dębicki. — Tak... Są genjusze woli, którzy mają wielkie cele i umieją robić odpowiednie plany, choć niezawsze dopisują im środki. Są genjusze myśli, których wzrok ogarnia bardzo szeroki horyzont i trafia w rdzeń każdej kwestji, lecz znowu ci niezawsze znajdują słuchaczów. I są genjusze uczucia, którzy, jak dobrze powiedziałeś, czują za wszystko i wszystkich, lecz sami — u nikogo nie znajdują oddźwięku.
Otóż widzisz: wspólną cechą nadzwyczajnych jednostek jest — brak proporcji między nimi a ogółem, który składa się z ludzi miernych. My doskonale umiemy oceniać — naprzykład — piękność, majątek, powodzenie; ale stanowczo brak nam zmysłu do taksowania wielkich celów, szerokich rzutów oka, albo serc anielskich...
— Paradoksy!... — wtrącił Solski.
— Bynajmniej, to są codzienne fakta. Spojrzyj dokoła: kto odgrywa głośne role, zdobywa majątki i cieszy się powodzeniem? W dziewięćdziesięciu na sto wypadków nie nadzwyczajna zdolność, ale trochę wydatniejsza miernota. I to jest