Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/340

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzie mieszka doktór Brzeski?... — zapytał Stefan. — Pójdziemy tam jutro i profesor zapozna mnie z nim.
— Oni mieszkają na Dziekance, bo to według majora najporządniejszy hotel w Warszawie — odparł Dębicki. — Jeżeli jednak masz jakieś plany, to nie rachuj na pomoc Brzeskiego, tylko na majora. To dzielny starzec, a przytem znał twego dziadka.
— Doprawdy?
Na tem skończono rozmowę i wszyscy rozeszli się. Ale w mieszkaniu Stefana świeciło się do trzeciej rano.
Nazajutrz, około południa, Solski, w towarzystwie profesora, zapukał do drzwi numeru na Dziekance. Otworzył im siwy starzec z najeżonemi wąsami i faworytami, trzymający ogromną fajkę w zębach.
W głębi pokoju, pod oknem, siedział ktoś drugi, który na widok gości nie podniósł głowy.
Starzec z fajką, spostrzegłszy Stefana, przysłonił oczy ręką jak daszkiem, przypatrzył się i zawołał:
— Hę?... a kto to? Czy nie Solski?...
— Solski — odparł pan Stefan.
— Słowo stało się ciałem!... — krzyczał popędliwy starzec. — Przecie ten chłopak wygląda, jakby odziedziczył skórę po swoim dziadku... Chodź — ino tu...
Obejrzał go, pocałował w czoło i prawił:
— Wiesz ty, że twój dziad, Stefan, komenderował naszą brygadą?... Aaa... coto był za żołnierz!... W ogień i wodę poleciałby za sztandarem i — za spódnicą... Jeżeli i ty wdałeś się w niego, no to niech was nie znam!...
Profesor przedstawił pana Stefana doktorowi Brzeskiemu, który siedział na krześle zgięty i nieruchomy.
— Toś pan chyba wczoraj wrócił z zagranicy? — zapytał doktór. — Straciłem tam syna...
— O, tylko już daj pokój z synem! — zawołał major. — Gdybyś się o niego nie starał, nie byłbyś stracił.