stwo, a doktór, Dębicki i major także opuścili numer i wolnym krokiem, przystając i oglądając się, ciągnęli w stronę Tamki. Major opowiadał, jak za jego czasów wyglądała Warszawa: który dom zwalono, a który przebudowano; gdzie były odwachy, a gdzie kawiarnie. Niejednokrotnie też zatrzymywali się przed sklepowemi wystawami, które gniewały majora.
— Ci kupcy — mówił — którym przez okna można cały sklep obejrzeć, wyglądają jak chorzy z wiecznie otwartem gardłem. Co jabym miał przed lada błaznem wywracać kieszeń i prezentować mój majątek, jakgdyby mnie posądzali, żem go ukradł?
Tak idąc i rozmawiając, niespełna w godzinę znaleźli się w instytucie św. Kazimierza i poprosili matkę Apolonję do parlatorjum.
Tu wystąpił major i oświadczył sędziwej zakonnicy, że Madzia już nie będzie szarytką, ponieważ prosił o jej rękę pan Stefan Solski, wnuk jenerała pieszej brygady.
— Zapewne, gdyby Madzia wyszła zamąż, byłoby to najlepiej, ale... niech panowie pogadają z nią samą — odpowiedziała matka Apolonja.
Posłano po Madzię. Ukazała się po upływie kilku minut, mizerna, w czarnej sukni i białym czepeczku na głowie.
Dębicki, spojrzawszy na nią, postanowił nie odzywać się; ale major nie stracił energji.
— Wyglądasz, moja kochana — rzekł — jak strach na wróble... Ale nie o to chodzi. Pan Solski (słuchaj z uwagą!), wnuk mego jenerała, prosi o twoją rękę. A my wszyscy zgadzamy się.
Madzia zarumieniła się, potem zbladła. Chwilę milczała, przyciskając ręką serce, następnie odparła cicho:
— Ja nie wyjdę zamąż...
— Ależ zastanów się — przerwał major — przecież to Solski prosi o twoją rękę. Wnuk mego jene...
— Ja nie mogę wyjść zamąż.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/343
Ta strona została uwierzytelniona.