Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/026

Ta strona została uwierzytelniona.

jając greckich żołnierzy, młodzieniec dziwnej powierzchowności. Miał na sobie muślinową koszulkę, bogato haftowany fartuszek i złotą szarfę przez ramię. Nadewszystko jednak odznaczała się jego ogromna peruka, składająca się z mnóstwa warkoczyków i sztuczna bródka, podobna do kociego ogona.
Był to Tutmozis, pierwszy elegant w Memfis, który nawet podczas marszu stroił się i oblewał perfumami.
— Witaj, Ramzesie! — wołał elegant, gwałtownie rozpychając oficerów. — Wyobraź sobie, że gdzieś podziała się twoja lektyka: musisz więc usiąść do mojej, która wprawdzie nie jest godną ciebie, ale nie najgorszą.
— Rozgniewałeś mnie — odparł książę. — Śpisz, zamiast pilnować wojska.
Zdumiony elegant zatrzymał się.
— Ja śpię?... — zawołał. — Bodaj język usechł temu, kto mówi podobne kłamstwa. Ja, wiedząc, że przyjedziesz, od godziny ubieram się, przygotowuję ci kąpiel i perfumy...
— A tymczasem oddział posuwa się bez komendy.
— Więc ja mam być komendantem oddziału, w którym znajduje się jego dostojność minister wojny i taki wódz, jak Patrokles?
Następca tronu umilkł, a tymczasem Tutmozis, zbliżywszy się do niego, szeptał:
— Jak ty wyglądasz, synu faraona?... Nie masz peruki, włosy i odzienie pełne kurzu, skóra czarna i popękana, jak ziemia w lecie?... Najczcigodniejsza królowa-matka wygnałaby mnie ze dworu, zobaczywszy twoją nędzę...
— Jestem tylko zmęczony.
— Więc siadaj do lektyki. Są tam świeże wieńce róż, pieczone ptaszki i dzban wina z Cypru. Ukryłem też — dodał jeszcze ciszej — Senurę w obozie...
— Jest?... — spytał książę.
Błyszczące przed chwilą oczy zamgliły mu się.