Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ III.

Dyszący gniewem książę Ramzes wdzierał się na pagórek, a za nim Tutmozis. Elegantowi przekręciła się peruka, sztuczna bródka odpadła, więc niósł ją w ręku, a pomimo zmęczenia byłby blady na twarzy, gdyby nie warstwa różu.
Wreszcie książę zatrzymał się na szczycie. Od wąwozu dolatywał ich zgiełk żołnierstwa i łoskot toczących się balist; przed nimi rozciągał się ogromny płat ziemi Gosen, wciąż kąpiącej się w blaskach słońca. Zdawało się, że to nie ziemia, ale złoty obłok, na którym marzenie wymalowało krajobraz farbami ze szmaragdów, srebra, rubinów, pereł i topazów.
Następca wyciągnął rękę.
— Patrz — zawołał do Tutmozisa — tam ma być moja ziemia, a tu moje wojsko... I otóż tam najwyższemi budowlami są pałace kapłanów, a tu — najwyższym dowódcą wojsk jest kapłan!... Czy można cierpieć coś podobnego?...
— Tak zawsze było — odparł Tutmozis, lękliwie oglądając się dokoła.
— To fałsz! Znam przecież dzieje tego kraju, zasłonięte przed wami. Dowódcami wojsk i panami urzędników byli tylko faraonowie, a przynajmniej energiczniejsi z pośród nich. Tym władcom nie schodziły dnie na ofiarach i modlitwach, lecz na rządzeniu państwem...
— Jeżeli jest taka wola jego świątobliwości... — wtrącił Tutmozis.
— Nie jest wolą mojego ojca, ażeby nomarchowie rządzili samowolnie w swoich stolicach, a etiopski namiestnik prawie