Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

uważał się za równego królowi królów. I nie może być wolą mego ojca, ażeby jego armja obchodziła dwa złote żuki, dlatego, że ministrem wojny jest kapłan.
— Wielki to wojownik!... — szepnął coraz bardziej wylękniony Tutmozis.
— Jaki on tam wojownik!... Że pobił garstkę zbójców libijskich, którzy powinni uciekać na sam widok kaftanów egipskich żołnierzy? Ale zobacz, co robią nasi sąsiedzi. Izrael zwłóczy ze składaniem haraczu i płaci coraz mniej. Chytry Fenicjanin co roku wycofuje po kilka okrętów z naszej floty. Przeciw Chetom musimy na wschodzie trzymać wielką armję, a koło Babilonu i Niniwy kipi ruch, który czuć w całej Mezopotamji.
I jakiż jest ostateczny skutek rządów kapłańskich? Ten, że kiedy jeszcze mój pradziad miał 100 tysięcy talentów rocznego dochodu i 160 tysięcy wojska, mój ojciec ma ledwie 50 tysięcy talentów i 120 tysięcy wojska...
A co to za wojsko!... Gdyby nie korpus grecki, który trzyma ich w porządku, jak brytan owce, już dziś egipscy żołnierze słuchaliby tylko kapłanów, a faraon spadłby do poziomu nędznego nomarchy.
— Skąd ty to wiesz?... Skąd takie myśli?... — dziwił się Tutmozis.
— Alboż nie pochodzę z rodu kapłanów! I oni przecież uczyli mnie, gdym jeszcze nie był następcą tronu. O, gdy zostanę faraonem, po moim ojcu, który oby żył wiecznie, położę im na karkach nogę, obutą w śpiżowy sandał... A najpierw sięgnę do ich skarbnic, które zawsze były przesycone, ale od czasów Ramzesa Wielkiego zaczęły puchnąć i dzisiaj są tak wydęte złotem, że z poza nich nie widać skarbu faraona.
— Biada mnie i tobie! — westchnął Tutmozis. — Masz zamysły, pod któremi ugiąłby się ten pagórek, gdyby je słyszał i rozumiał. A gdzie twoje siły?... pomocnicy?... żołnie-