Wtem, z poza gór, odezwał się dźwięk trąbki.
— Wzywają cię — zawołał Tutmozis.
— A gdybym ja był taki wielki pan, jak wasz Sezofris?... — pytał książę.
— To może być... — szepnęła Sara.
— A gdybym ja nosił wachlarz nad nomarchą Memfisu?...
— Ty możesz być nawet i tak wielkim...
Gdzieś na wzgórzu odezwała się druga trąbka.
— Idźmy, Ramzesie!... — nalegał zatrwożony Tutmozis.
— A gdybym ja był... następcą tronu, czy poszłabyś do mnie, dziewczyno?... — pytał książę.
— O Jehowo!... — krzyknęła Sara, upadając na kolana.
Teraz w rozmaitych punktach grały trąbki gwałtowną pobudkę.
— Biegnijmy!... — wołał zdesperowany Tutmozis. — Czy nie słyszysz, że w obozie alarm?...
Następca tronu prędko zdjął łańcuch ze swej szyi i zarzucił go na Sarę.
— Oddaj to ojcu — mówił — kupuję cię od niego... Bądź zdrowa...
Namiętnie pocałował ją w usta, a ona objęła go za nogi. Wyrwał się, odbiegł parę kroków, znowu wrócił i znowu piękną jej twarz i krucze włosy pieścił pocałunkami, jakby nie słysząc niecierpliwych odgłosów armji.
— W imieniu jego świątobliwości faraona wzywam cię, idź za mną!... — krzyknął Tutmozis i schwycił księcia za rękę.
Zaczęli biec pędem w stronę głosu trąbek. Ramzes chwilami zataczał się jak pijany i odwracał głowę. Wreszcie zaczęli wdrapywać się na przeciwległy pagórek.
„I ten człowiek — myślał Tutmozis — chce walczyć z kapłanami!...“
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/041
Ta strona została uwierzytelniona.