Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.

sokość trzypiętrowej kamienicy. Z każdej strony bramy wznosiła się potężna budowla, niby wieża, w formie ściętej piramidy, szeroka na czterdzieści kroków, wysoka na pięć pięter. Wśród nocy wyglądało to, jak dwa olbrzymie namioty z piaskowca. Dziwne te gmachy miały na parterze i piętrach kwadratowe okienka, a dachy płaskie. Ze szczytu jednej takiej piramidy warta śledziła ziemię, z drugiej — dyżurny kapłan patrzył w gwiazdy.
Na prawo i na lewo od wież, zwanych pylonami, ciągnęły się mury, a raczej długie, piętrowe budynki, z wąskiemi oknami i płaskim dachem, po którym chodziły warty. Po obu stronach bramy głównej siedziały dwa posągi, dosięgające głowami pierwszego piętra; u stóp posągów znowu chodziły warty.
Kiedy książę w towarzystwie kilku jeźdźców zbliżył się do pałacu, wartownik, pomimo ciemności, poznał go. Za chwilę wybiegł z pylonu urzędnik dworski, ubrany w białą spódnicę, ciemną narzutkę i perukę, z wielkości podobną do kaptura.
— Pałac już zamknięty? — spytał książę.
— Prawdę rzekłeś, dostojny panie — odparł urzędnik. — Jego świątobliwość ubiera bogów do snu.
— A potem co będzie robił?
— Raczy przyjąć ministra wojny, Herhora.
— No?...
— Później jego świątobliwość popatrzy się w wielkiej sali na balet, a następnie przyjmie kąpiel i odprawi modlitwy wieczorne.
— Mnie nie kazano przyjąć? — pytał następca.
— Jutro po radzie wojennej.
— A królowe co robią?
— Pierwsza królowa modli się w pokoju zmarłego syna, a wasza dostojna matka przyjmuje posła fenickiego, który przywiózł jej dary od kobiet z Tyru.
— Są i dziewczęta?