Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/096

Ta strona została uwierzytelniona.

wiesił... Żałowałeś go, gdyż umarł człowiek niewinny, a dzisiaj... Czy podobna, ażebyś sam chciał zabijać niewinnych?...
— Dość już! — przerwał głucho następca. — Gniew mój jest jak dzban pełen wody... Biada temu, na kogo się wyleje... Wejdźmy do domu...
Wylękniony Tutmozis cofnął się. Książę wziął Sarę za rękę i wszedł z nią na pierwsze piętro. Posadził ją obok stołu, na którym stała niedokończona kolacja i, zbliżywszy świecznik, zerwał jej opaskę z głowy.
— Ach! — zawołał — to nawet nie jest rana, tylko siniak?...
Przypatrywał się Sarze z uwagą.
— Nigdy nie myślałem — rzekł — że możesz mieć siniaka... To bardzo zmienia twarz...
— Więc już ci się nie podobam?... — cicho zapytała Sara, podnosząc na niego wielkie oczy, pełne trwogi.
— Och, nie!... wreszcie to przejdzie...
Potem zawołał Tutmozisa i murzyna i kazał opowiedzieć wypadki wieczorne.
— On nas obronił — rzekła Sara. — Stanął z toporem we drzwiach...
— Zrobiłeś tak?... — spytał książę niewolnika, bystro patrząc mu w oczy.
— Czyliż miałem pozwolić, ażeby do twego domu, panie, wdzierali się obcy ludzie?
Książę poklepał go po kędzierzawej głowie.
— Postąpiłeś — rzekł — jak człowiek mężny. Daję ci wolność. Jutro dostaniesz wynagrodzenie i możesz wracać do swoich.
Murzyn zachwiał się i przetarł oczy, których białka połyskiwały. Nagle upadł na kolana i, uderzając czołem w posadzkę, zawołał:
— Nie odpędzaj mnie od siebie, panie!...
— Dobrze — odparł następca. — Zostań przy mnie, ale