Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy następca przekroczył bramę, spostrzegł gromadkę kobiet, które myły i karmiły jakiegoś więźnia. Nagi ten człowiek, podobny do szkieletu, siedział na ziemi, trzymając ręce i nogi w czterech otworach kwadratowej deski, która zastępowała kajdany.
— Dawno ten człowiek tak cierpi? — zapytał książę.
— Dwa miesiące — odparł nadzorca.
— A długo jeszcze ma siedzieć?
— Miesiąc.
— Cóż on zrobił?
— Zelżył urzędnika, zbierającego podatki.
Książę odwrócił się i ujrzał drugą gromadę, złożoną z kobiet i dzieci. Między nimi był stary człowiek.
— Czy to są więźniowie?
— Nie, najdostojniejszy panie. To jest rodzina, oczekująca na zwłoki przestępcy, który ma być uduszony... O, już prowadzą go do izby... — mówi nadzorca.
Potem, zwróciwszy się do gromadki, rzekł:
— Bądźcie jeszcze chwilkę cierpliwi, kochani ludzie, zaraz dostaniecie ciało.
— Bardzo dziękujemy ci, zacny panie — odparł stary człowiek, zapewne ojciec delikwenta. — Wyszliśmy z domu wczoraj wieczorem, len został nam w polu, a tu rzeka przybiera!...
Książę pobladł i zatrzymał się.
— Wiesz — zwrócił się do nadzorcy — że mam prawo łaski?
— Tak, erpatre — odpowiedział nadzorca, kłaniając się, a potem dodał: — Według praw, na pamiątkę twojej bytności w tem miejscu, synu słońca, dobrze prowadzący się a skazani za obrazę religji lub państwa, powinni otrzymać ulgi. Spis tych ludzi będzie złożony u stóp waszych w ciągu miesiąca.