Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziwno mi, że wasza dostojność podobnemi sprawami chcesz niepokoić naszego pana. Jest to to samo, co gdybyś prosił o nietępienie szarańczy, która spadła na pole...
— Ależ to są ludzie niewinni!...
— My, dostojny panie, wiedzieć o tem nie możemy, gdyż o winie i niewinności rozstrzyga prawo i sąd. Jedno dla mnie jest pewnem, że państwo nie może ścierpieć, ażeby wpadano do czyjegoś ogrodu, a tem bardziej, ażeby podnoszono rękę na własność następcy tronu.
— Sprawiedliwie mówisz, ale — gdzież są winni?... — spytał książę.
— Gdzie niema winnych, muszą być przynajmniej ukarani. Nie wina, ale kara, następująca po zbrodni, uczy innych, że tego spełniać nie wolno.
— Widzę — przerwał następca — że wasza dostojność nie poprzesz mojej prośby u jego świątobliwości.
— Mądrość płynie z ust twoich, erpatre — odpowiedział dygnitarz. — Nigdy nie potrafię udzielać panu memu rady, która powagę władzy naraziłaby na szwank...
Książę wrócił do siebie zbolały i zdumiony. Czuł, że kilkuset ludziom dzieje się krzywda, i widział, że ratować ich nie może, jak nie potrafiłby wydobyć człowieka, na którego upadł obelisk, albo kolumna świątyni.
„Za słabe są moje ręce do podniesienia tego gmachu“ — myślał książę z uciskiem w duszy.
Pierwszy raz uczuł, że od jego woli jest jakaś nieskończenie większa siła: interes państwa, który uznaje nawet wszechmocny faraon, a przed którym ugiąć się musi on, następca!
Zapadła noc. Ramzes nie kazał służbie nikogo przyjmować i samotny chodził po tarasie swojej willi, dumając:
„Straszna rzecz!... Tam rozstąpiły się przede mną niezwyciężone pułki Nitagera, a tu — nadzorca więzienia, urzędnik śledczy i wielki pisarz zabiegają mi drogę... Czemże oni są?...