Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

zaś ludzie pomagali mu tak gorliwie, że pościg stał się niepodobnym.
— Prędzej sowa dogoni jaskółkę, aniżeli my ich, mój piękny panie — rzekł, śmiejąc się, wioślarz Ramzesa. — Ale co wy, to nie musicie być miernikiem, tylko oficerem, może nawet z gwardji jego świątobliwości. Zaraz walicie w łeb! Znam się na tem: sam przez pięć lat byłem w wojsku. Zawsze waliłem w łeb albo w brzuch, i nie najgorzej działo mi się na świecie. A jak mnie kto zwalił, zaraz rozumiałem, że musi być wielki... W naszym Egipcie (oby go nigdy nie opuszczali bogowie!) strasznie ciasno: miasto przy mieście, dom przy domu, człowiek przy człowieku. Kto chce jako tako obracać się w tej ciżbie, musi walić w łeb.
— Jesteś żonaty? — spytał książę.
— Phy! jak mam kobietę i miejsce na półtorej osoby, tom żonaty, ale zresztą kawaler. Byłem przecie w wojsku i wiem, że kobieta jest dobra raz na dzień, i to niezawsze. Zawadza.
— A możebyś ty poszedł do mnie w służbę? Kto wie, czybyś żałował tego...
— Za pozwoleniem waszej dostojności, ja zaraz zmiarkowałem, że wy moglibyście dowodzić pułkiem, pomimo młodej twarzy. Ale w służbę do nikogo nie pójdę. Jestem wolny rybak; dziad mój był (za przeproszeniem) pastuchem w Dolnym Egipcie, zaś nasz ród pochodzi od Hyksosów. Prawda, że wytrząsa się z nas głupie chłopstwo egipskie, ale mnie na to śmiech bierze. Chłop i Hyksos, mówię waszej dostojności, to niby wół i byk. Chłop może chodzić za pługiem czy przed pługiem, ale Hyksos nikomu nie będzie służył. Chyba w wojsku jego świątobliwości, bo to wojsko.
Rozochocony wioślarz ciągle mówił, ale książę już go nie słuchał. W jego duszy coraz głośniej odzywały się pytania bardzo bolesne, gdyż zupełnie nowe. Więc te wysepki, około których przepływał, należały do jego majętności?... Dziwna