Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

kiem, ale nawet synem mego ojca, ja robić będę to, co mi się podoba... Znam się na tem... Dziś chcą mnie pozbawić Sary, a jutro władzy... Przekonam ich, że ja nie wyrzeknę się niczego.
Książę był rozdrażniony, Tutmozis wzruszył ramionami, wreszcie odparł:
— Jak wicher odnosi ptaka na pustynię, tak gniew wyrzuca człowieka na brzegi niesprawiedliwości. Czyż możesz dziwić się kapłanom, że nie cieszą się, iż następca tronu związał swoje życie z kobietami innej ziemi i wiary? Prawda, że nie podoba im się Sara, tem więcej, że masz ją jedną; gdybyś posiadał kilka kobiet rozmaitych, jak wszyscy młodzi szlachcice, nie zwracanoby uwagi na Żydówkę. Lecz cóż oni zrobili jej złego?... Nic. Owszem, nawet jakiś kapłan bronił jej przed rozjuszonym tłumem napastników, których tobie podobało się wydobyć z więzienia...
— A moja matka?... — wtrącił następca.
Tutmozis roześmiał się.
— Twoja czcigodna matka — prawił — kocha cię, jak własne oczy i serce. Jużci i jej nie podoba się Sara, ale wiesz, co mi raz powiedziała jej dostojność?... Oto, ażebym odbił ci Sarę!... Widzisz, jaki zrobiła sobie żart?... Na co ja odpowiedziałem równie żartem: Ramzes darował mi sforę gończych psów i dwa konie syryjskie, gdy mu się sprzykrzyły; może więc kiedyś odda mi i swoją kochankę, którą będę musiał przyjąć zapewne z dodatkiem.
— Ani myśl o tem. Nikomu dziś nie oddałbym Sary, właśnie dlatego, że z jej powodu mój ojciec nie mianował mnie namiestnikiem.
Tutmozis kręcił głową.
— Bardzo się mylisz — odparł. — Tak się mylisz, że aż mnie to przestrasza. Czyliżbyś naprawdę nie rozumiał powodów niełaski, które zna każdy oświecony człowiek w Egipcie?...