Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

W takt tej pieśni najlepiej maszerowało się i najraźniej uderzały wiosła.
Nad wieczorem do folwarku Sary przybiła druga łódź, z której wysiadł naczelny rządca dóbr Ramzesa.
Książę i tego dostojnika przyjął w bramie ogrodowej. Może przez surowość, a może — aby nie zmuszać go do zachodzenia w dom swojej nałożnicy i Żydówki.
— Chciałem — rzekł następca — zobaczyć się z tobą i powiedzieć, że między mojem chłopstwem krążą jakieś nieprzystojne gadaniny o zniżeniu podatków, czy o czemś takiem... Pragnę, ażeby dowiedzieli się chłopi, że ja im podatków nie zmniejszę. Jeżeli zaś który, mimo ostrzeżeń, uprze się w swej głupocie i będzie rozprawiał o podatkach, dostanie kije...
— Może lepiej, aby zapłacił karę... utena, czy drachmę, jak rozkaże wasza dostojność — wtrącił naczelny rządca.
— Owszem; lecz można też dać niesforniejszym kije.
— Ośmielam się zrobić uwagę waszej dostojności — szeptał wciąż pochylony rządca — że chłopi przez pewien czas istotnie mówili o zniesieniu podatków, buntowani przez jakiegoś nieznanego człowieka. Ale od kilku dni nagle ucichli...
— No, więc w takim razie można im nie dawać kijów — zauważył Ramzes.
— Chyba w formie zapobiegawczej?... — wtrącił rządca.
— Czy nie szkoda kijów?
— Tego towaru nigdy nam nie zabraknie.
— W każdym razie... z umiarkowaniem — upominał go książę. — Nie chcę... nie chcę, ażeby do jego świątobliwości doszło, że bez potrzeby dręczę chłopów... Za buntownicze gawędy trzeba bić i ściągać kary pieniężne, ale gdy niema powodu, można okazać się wspaniałomyślnym.
— Rozumiem — odparł rządca, patrząc w oczy księciu. — Niech tyle krzyczą, ile potrzeba, ażeby nie szeptali bluźnierstw...
Obie te mowy, do Patroklesa i rządcy, obiegły Egipt.