Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

Arcykapłan słuchał z uwagą.
— Dni Jego nie mają początku — śpiewała Sara — a dom Jego nie ma granic. Odwieczne niebiosa pod Jego okiem zmieniają się jak szaty, które człowiek wdziewa na siebie i odrzuca. Gwiazdy zapalają się i gasną, jak iskry z twardego drzewa, a ziemia jest jak cegła, której przechodzień raz dotknął nogą, idąc wciąż dalej.
Jakże wielkim jest twój Pan, Izraelu. Niemasz takiego, któryby Mu powiedział: „Zrób to!“ ani łona, któreby Go wydało. On uczynił niezmierne otchłanie, ponad któremi unosi się, kędy chce. On z ciemności wydobywa światło, a z prochu ziemi — twory głos wydające.
On srogie lwy ma za szarańczę, ogromnego słonia waży za nic, a wieloryb jest przy Nim, jak niemowlę.
Jego trójbarwny łuk dzieli niebiosa na dwie części i opiera się na krańcach ziemi. Gdzież jest brama, któraby Mu dorównała wielkością? Na grzmot Jego wozu narody truchleją, i niemasz pod słońcem, kto ostałby się przed Jego migotliwemi strzałami.
Jego oddechem jest wiatr północny, który orzeźwia zemdlałe drzewa, a Jego dmuchnięciem jest chamzin, który pali ziemię.
Kiedy wyciągnie rękę Swoją nad wody, woda staje się kamieniem. On przelewa morza na nowe miejsce, jak niewiasta kwas do dzieży. On rozdziera ziemię niby zbutwiałe płótno, a łyse szczyty gór nakrywa srebrnym śniegiem.
On w pszenicznem ziarnie chowa sto innych ziarn i sprawia, że lęgną się ptaki. On z sennej poczwarki wydobywa złotego motyla, a ludzkim ciałom w grobach każe oczekiwać na zmartwychwstanie...
Zasłuchani w śpiew wioślarze podnieśli wiosła, i purpurowy statek królewski zwolna spłynął sam z biegiem rzeki. Nagle Herhor podniósł się i zawołał:
— Skręcić do Memfis!...