rami wyprawiała do Memfis ogromne kosze z jadłem, bielizną, nawet z naczyniami. Na drugi zaś dzień w niebogłosy narzekała, że w domu brak mąki, wina lub garnków. Od czasu bowiem, jak następca sprowadził się na folwark, wychodziło dziesięć razy więcej różnych produktów, niż dawniej.
„Jestem pewny — myślał Ramzes — że ta gadatliwa jędza okrada mnie dla swoich Żydów, którzy w dzień znikają z Memfisu, ale w nocy roją się po najbrudniejszych zaułkach jak szczury!...“
W tych czasach jedyną rozrywką księcia było przypatrywać się zbieraniu daktylów.
Nagi chłop stawał pod wysoką, bezgałęzistą palmą, otaczał pień i siebie sznurem, jak luźną obręczą, i wchodził na drzewo piętami, całem ciałem odsadzony wtył; sznur zaś utrzymywał go, przyciskając do drzewa. Potem sznurową obręcz posuwał na pniu o kilka cali wyżej, wspinał się, znowu posuwał sznur, i w ten sposób, ciągle narażając się na złamanie karku, właził niekiedy o parę piętr wysoko, na szczyt, gdzie rosła kępa dużych liści i daktyle.
Świadkiem tych ćwiczeń gimnastycznych był nietylko książę, ale i dzieci żydowskie. Z początku nie było ich. Potem między krzakami i z poza muru zaczęły wychylać się kędzierzawe główki i czarne, błyszczące oczy. Potem, spostrzegłszy, że książę nie płoszy ich, dzieci wyszły ze swych ukryć i bardzo powoli zbliżyły się do obrywanego drzewa. Najśmielsza z pomiędzy dziewcząt podniosła z ziemi piękny daktyl i podała go Ramzesowi. Jeden z chłopców zjadł sam najmniejszy daktyl, a następnie dzieci poczęły już to same jeść, już częstować księcia owocami. Z początku przynosiły mu najlepsze, później gorsze, wkońcu całkiem zepsute.
Przyszły władca świata zamyślił się i rzekł w duchu:
— Oni wszędzie wlezą i zawsze tak mnie będą częstowali: dobrem na przynętę, zepsutem na podziękowanie!...
Wstał i odszedł pochmurny, a dziatwa Izraela, jak rój
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.