Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

Im bardziej posuwali się wgórę rzeki, tem gęściej było ludu na obu brzegach i czółen na Nilu, tem więcej płynęło kwiatów, wieńców i bukietów, rzucanych pod statek faraona.
O milę za Memfisem stały ciżby z chorągwiami, bogami i muzyką, i rozlegał się wielki gwar, podobny do zgiełku burzy.
— Otóż i jego świątobliwość! — zawołał radośnie Tutmozis.
Oczom patrzących ukazał się jedyny widok. Środkiem szerokiego zakrętu płynęła ogromna łódź faraona, z przodem podniesionym jak łabędź. Z prawej i lewej strony, niby dwa olbrzymie skrzydła, sunęły niezliczone łódki poddanych, a ztyłu, niby bogaty wachlarz, roztaczał się orszak władcy Egiptu.
Kto żył — krzyczał, śpiewał, klaskał lub rzucał kwiaty do stóp panu, którego nawet nikt nie widział. Dość było, że nad złocistym namiotem i pękami strusich piór powiewała czerwono-niebieska chorągiew, znak obecności faraona.
Ludzie w łódkach byli jak pijani, ludzie na brzegu jak oszaleli. Co chwilę jakieś czółno potrącało lub wywracało inne i ktoś wpadał w wodę, z której na szczęście uciekły krokodyle, spłoszone niebywałym hałasem. Na brzegach popychano się, nikt bowiem nie patrzył na sąsiada, na ojca, na dziecko, ale obłąkane oczy wlepiał w złocisty dziób łodzi i w namiot królewski. Nawet ludzie tratowani, którym rozhukany tłum bezmyślnie gniótł żebra i skręcał stawy, nie mieli innego okrzyku nad ten:
— Żyj wiecznie, władco nasz!... świeć, słońce Egiptu!
Szał powitalny niebawem udzielił się i łodzi następcy tronu: oficerowie, żołnierze i wioślarze, zbici w jeden tłum, krzyczeli na wyścigi, a Tutmozis, zapominając o następcy tronu, wdarł się na wysoki przód statku i o mało nie wleciał w wodę.
Wtem z królewskiej łodzi zatrąbiono, i po chwili odpo-