— Ręka mi uschnie, jeżeli to wino warte pół drachmy! Ale niech go tam!... Będziemy mieli mniej kłopotu z policją.
Rozmowa z gośćmi wszelkich narodów i stanów nie przeszkadzała gospodarzowi zważać na pisarzów, zapisujących jadło i napitki, na dozorców, którzy pilnowali służby i pisarzów, a nadewszystko na podróżnego, który, we frontowej galerji, usiadłszy z podwiniętemi nogami na poduszkach, drzemał nad garstką daktylów i kubkiem czystej wody. Podróżny ten miał około czterdziestu lat, bujne włosy i brodę kruczej barwy, zadumane oczy i dziwnie szlachetne rysy, których, zdawało się, nigdy gniew nie marszczył, ani wykrzywiła trwoga.
— To niebezpieczny szczur!... — myślał gospodarz, patrząc na niego z pod oka. — Ma minę kapłana, a chodzi w ciemnej opończy... Złożył u mnie klejnotów i złota za talent, a nie jada mięsa, ani nie pije wina... Musi to być wielki prorok, albo wielki złodziej!...
Na podwórko weszli z ulicy dwaj nadzy psyllowie, czyli poskramiacze wężów, z torbą pełną jadowitego gadu, i zaczęli widowisko. Młodszy grał na fujarce, a starszy począł owijać się małemi i dużemi wężami, z których każdy wystarczyłby do rozpędzenia gości z oberży „Pod okrętem.“ Fujarka odzywała się coraz piskliwiej, poskramiacz wyginał się, pienił, drgał konwulsyjnie i ciągle drażnił gady. Wreszcie jeden z wężów ukąsił go w rękę, drugi w twarz, a trzeciego — najmniejszego — zjadł żywcem sam poskramiacz.
Goście i służba z niepokojem przypatrywali się zabawie poskramiacza. Drżeli, gdy drażnił gady, zamykali oczy, gdy wąż kąsał człowieka. Lecz gdy psyllo zjadł węża — zawyli z radości i podziwu...
Tylko podróżny z frontowej galerji nie opuścił swoich poduszek, nawet nie raczył spojrzeć na zabawę. A gdy poskramiacz zbliżył się po zapłatę, podróżnik rzucił na posadzkę dwa miedziane uteny, dając mu ręką znak, ażeby się nie zbliżał.
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.