Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

Widowisko ciągnęło się z pół godziny. Gdy psyllowie opuścili dziedziniec, do gospodarza przybiegł murzyn, obsługujący pokoje gościnne i coś szeptał zafrasowany. Potem, niewiadomo skąd, ukazał się dziesiętnik policyjny i, zaprowadziwszy Asarhadona do odległej framugi, długo z nim rozmawiał, a czcigodny właściciel zajazdu bił się w piersi, załamywał ręce, albo chwytał się za głowę. Nareszcie kopnął murzyna w brzuch, kazał podać dziesiętnikowi gęś pieczoną i dzban cypryjskiego, a sam zbliżył się do gościa z frontowej galerji, który wciąż zdawał się drzemać, choć oczy miał otwarte.
— Smutne mam nowiny dla ciebie, zacny panie — rzekł gospodarz, siadając obok podróżnego.
— Bogowie zsyłają na ludzi deszcz i smutek, kiedy im się podoba — odparł obojętnie gość.
— Gdyśmy się tu przypatrywali psyllom — ciągnął gospodarz, targając szpakowatą brodę — złodzieje dostali się na drugie piętro i wykradli twoje rzeczy... Trzy worki i skrzynię, zapewne bardzo kosztowną!...
— Musisz zawiadomić sąd o mojej krzywdzie.
— Poco sąd?... — szepnął gospodarz. — U nas złodzieje mają swój cech... Poszlemy po starszego, otaksujemy rzeczy, zapłacisz mu dwudziesty procent wartości i wszystko się znajdzie. Ja mogę ci dopomóc.
— W moim kraju — rzekł podróżny — nikt nie układa się ze złodziejami i ja nie będę. Mieszkam u ciebie, tobie powierzyłem mój majątek, i ty za niego odpowiadasz.
Czcigodny Asarhadon zaczął drapać się między łopatki.
— Człowieku z dalekiej krainy — mówił zniżonym głosem — wy, Chetowie, i my, Fenicjanie, jesteśmy braćmi, więc szczerze radzę ci nie wdawać się z egipskim sądem, bo on ma tylko jedne drzwi: przez które się wchodzi, ale nie ma tych, przez które się wychodzi...
— Bogowie przez mur wyprowadzą niewinnego — odparł gość.