w czoło, jakby odgadł tajemnicę i, schwyciwszy podróżnego za rękę, pociągnął go do zacisznej framugi.
— Już wszystko wiem! — szeptał wzburzony. — Ty — handlujesz kobietami... Ale pamiętaj, że za wywiezienie jednej Egipcjanki stracisz majątek i pójdziesz do kopalń. Chyba... że mnie weźmiesz do spółki, bo ja tu wszędzie znam drogi...
— W takim razie opowiesz mi drogę do domu tej kapłanki — odparł Phut. — Pamiętaj, ażebym po zachodzie słońca miał przewodnika, a jutro moje worki i skrzynię, bo inaczej poskarżę się do sądu.
To powiedziawszy, Phut opuścił restaurację i poszedł do swego pokoju na górę.
Wściekły z gniewu Asarhadon zbliżył się do stolika, przy którym pili kupcy feniccy, i odwołał na stronę jednego z nich, Kusza.
— Pięknych gości dajesz mi pod opiekę!... — rzekł gospodarz, nie mogąc pohamować drżenia głosu. — Ten Phut prawie nic nie jada, każe mi wykupywać od złodziei rzeczy, które mu skradziono, a teraz, jakby na urąganie z mego domu, wybiera się do egipskiej tancerki, zamiast obdarować moje kobiety.
— Cóż dziwnego? — odparł, śmiejąc się, Kusz. — Fenicjanki mógł poznać w Sydonie, tutaj zaś woli Egipcjanki. Głupi jest ten, kto na Cyprze nie kosztuje wina cypryjskiego, tylko piwo tyryjskie.
— A ja ci mówię — przerwał gospodarz — że to jest człowiek niebezpieczny... Udaje mieszczanina, choć ma postawę kapłana.
— Ty, Asarhadonie, wyglądasz jak arcykapłan, a jesteś tylko szynkarzem! Ława nie przestaje być ławą, chociaż ma na sobie lwią skórę.
— Ale poco on chodzi do kapłanek?... Przysiągłbym, że to wybieg, i że gbur chetyjski zamiast na ucztę do kobiet, uda się na jakieś zgromadzenie spiskowców.
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.