Zaczął szeptać modlitwy w nieznanym języku i skierował się ku świątyni.
Gdy odszedł kilkadziesiąt kroków, z jednego ogrodu wychylił się człowiek i śledził podróżnego. Lecz prawie w tej samej chwili spadła tak gęsta mgła, że na placu, oprócz dachów świątyni, nie można było nic dojrzeć.
Po pewnym czasie harrańczyk natknął się na wysoki mur. Spojrzał na niebo i począł iść ku zachodowi. Co chwilę przelatywały nad nim nocne ptaki i wielkie nietoperze. Mgła zrobiła się tak gęstą, że musiał dotykać ściany, aby jej nie zgubić. Wędrówka trwała dość długo, gdy nagle Phut znalazł się przed niską furtką, nabitą mnóstwem bronzowych gwoździ. Zaczął je liczyć od lewej ręki zgóry, przyczem jedne mocno naciskał, inne zakręcał.
Gdy tym sposobem poruszył ostatni gwóźdź u dołu, drzwi cicho otworzyły się. Harrańczyk posunął się kilka kroków i znalazł się w ciasnej niszy, w której panowała zupełna ciemność.
Począł ostrożnie próbować nogą gruntu, aż trafił jakby na krawędź studni, z której wiał chłód. Tu usiadł i śmiało zsunął się w głąb przepaści, chociaż w tem miejscu i w tym kraju znajdował się dopiero pierwszy raz.
Przepaść jednak nie była głęboka. Phut równemi nogami stanął na pochyłej podłodze i wąskim korytarzem zaczął schodzić nadół, z taką pewnością, jakby drogę znał oddawna.
W końcu korytarza były drzwi. Przybysz znalazł poomacku kołatkę i trzy razy zapukał. W odpowiedzi odezwał się głos, niewiadomo skąd pochodzący.
— Ty, który w nocnej godzinie zakłócasz spokój świętego miejsca, czy masz prawo tu wchodzić?
— Nie skrzywdziłem męża, kobiety, ani dziecka... Rąk moich nie splamiła krew... Nie jadłem potraw nieczystych... Nie zabrałem cudzego mienia... Nie kłamałem i nie zdradzi-
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.