jest czółnem, a czas rzeką, którą w pewnych epokach mącą wichry. Jeżeli zaś drobna skorupa rybacza umie wywinąć się od klęski, dlaczego miljony ludu nie mogłyby w podobnych warunkach ujść zagłady?
— Mądre są słowa twoje — odparł Beroes — ale tylko w pewnej części potrafię na nie odpowiedzieć.
— Miałżebyś nie znać wszystkiego, co się stanie? — zapytał Herhor.
— Nie pytaj mnie o to, co wiem, a czego nie mogę powiedzieć. Najważniejszą rzeczą dla was jest utrzymać dziesięcioletni pokój z Asyrją, a to leży w granicy waszych sił.
Asyrja jeszcze boi się was, nic nie wie o zbiegu złych losów nad waszym krajem i chce rozpocząć wojnę z ludami Północy i Wschodu, które siedzą dokoła morza. Przymierze więc z nią moglibyście zawrzeć dzisiaj...
— Na jakich warunkach? — wtrącił Herhor.
— Na bardzo dobrych. Asyrja odstąpi wam ziemię Izraelską aż do miasta Akko i kraj Edom aż do miasta Elath. Zatem bez wojny granice wasze posuną się o dziesięć dni marszu na północ i dziesięć dni na wschód.
— A Fenicja?... — spytał Herhor.
— Strzeżcie się pokusy!... — zawołał Beroes. — Gdyby dziś faraon wyciągnął rękę po Fenicję, za miesiąc armje asyryjskie, przeznaczone na północ i wschód, zwróciłyby się na południe, a przed upływem roku konie ich pławiłyby się w Nilu.
— Ależ Egipt nie może wyrzec się wpływu nad Fenicją! — przerwał z wybuchem Herhor.
— Gdyby się nie wyrzekł, sam przygotowałby własną zgubę — mówił Chaldejczyk. — Zresztą, powtarzam słowa najwyższego kolegjum: „Powiedz Egiptowi — nakazywali bracia z Babilonu — ażeby na dziesięć lat przytulił się do swej ziemi jak kuropatwa, bo czyha na niego jastrząb złych losów. Powiedz, że my, Chaldejczycy, nienawidzimy Asyryjczyków
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.