Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj — rzekł, wskazując na pustynię. — Widzisz ty te góry?...
— Byliśmy tam zeszłego roku... — westchnął dworak.
— Przypomniałem sobie Sarę...
— Zaraz spalę kadzidło bogom! — zawołał Tutmozis — bom już myślał, że od czasu, gdy jesteś namiestnikiem, wasza dostojność zapomniałeś o swoich wiernych sługach...
Książę popatrzył na niego i wzruszył ramionami.
— Wybierz — mówił — z pośród darów, które mi złożono, wybierz kilka najpiękniejszych naczyń, sprzętów, tkanin, a nadewszystko branzolet i łańcuchów, i zawieź to Sarze...
— Żyj wiecznie, Ramzesie — szepnął elegant — bo jesteś szlachetnym panem!
— Powiedz jej — ciągnął książę — że mam serce zawsze pełne łaski dla niej. Powiedz, że chcę, aby pilnowała swego zdrowia i dbała o dziecko, które ma przyjść na świat. Gdy zaś zbliży się czas rozwiązania, a ja spełnię rozkazy ojca mego, powiedz Sarze, że przyjedzie do mnie i osiądzie w mym domu. Nie mogę ścierpieć, ażeby matka mojego dziecka tęskniła w samotności... Jedź, uczyń, com rzekł, i wracaj z dobremi wiadomościami.
Tutmozis upadł na twarz przed szlachetnym władcą i natychmiast puścił się w drogę. Orszak księcia, nie mogąc odgadnąć treści rozmowy, zazdrościł Tutmozisowi łask pańskich, a dostojny Ranuzer czuł rosnący niepokój w swej duszy.
„Obym — mówił stroskany — obym nie potrzebował podnieść ręki na samego siebie i w kwiecie wieku osierocić domu!... Pocóżem, nieszczęsny, przywłaszczając sobie dobra jego świątobliwości faraona, nie pomyślał o godzinie sądu?“
Twarz jego zrobiła się żółta i nogi chwiały się pod nim. Ale książę, opanowany falą wspomnień, nie spostrzegł jego trwogi.