Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

każdego, któryby się zbliżył. We drzwiach sali ukazało się kilku żołnierzy z obnażonemi mieczami.
— Co to jest?... Kto tu jest?... — wołał przerażony nomarcha.
Nareszcie spostrzeżono sprawcę zamętu. Jakiś olbrzym nagi, okryty błotem, z krwawemi pręgami na plecach, klęczał na schodach estrady i wyciągał ręce do następcy.
— Oto morderca!... — wrzasnął nomarcha. — Bierzcie go!...
Tutmozis podniósł swój dzban, ode drzwi przybiegli żołnierze. Poraniony człowiek upadł twarzą na schody, wołając:
— Miłosierdzia, słońce Egiptu!...
Już mieli go schwycić żołnierze, gdy Ramzes, wydarłszy się kobietom, zbliżył się do nędzarza.
— Nie dotykajcie go! — zawołał Ramzes na żołnierzy. — Czego chcesz, człowieku?
— Chcę ci opowiedzieć o naszych krzywdach, panie...
W tej chwili Sofra, zbliżywszy się do księcia, szepnął:
— To Hyksos... spojrzyj wasza dostojność na jego kudłatą brodę i włosy... Jego wreszcie zuchwalstwo, z jakiem się tu wdarł, dowodzi, że zbrodniarz ten nie jest urodzonym Egipcjaninem...
— Kto jesteś? — spytał książę.
— Jestem Bakura, robotnik z pułku kopaczy w Sochem. Nie mamy teraz zajęcia, więc nomarcha Otoes kazał nam...
— To pijak i warjat!... — szeptał wzburzony Sofra. — Jak on przemawia do ciebie, panie...
Książę tak spojrzał na nomarchę, że dygnitarz, zgięty wpół, cofnął się.
— Co wam kazał dostojny Otoes? — pytał namiestnik Bakury.
— Kazał nam, panie, chodzić brzegiem Nilu, pływać po rzece, stawać przy gościńcach i robić zgiełk na twoją cześć. I obiecał, że zato wyda nam, co się należy... Bo, panie, my