już dwa miesiące nie dostawaliśmy nic... Ani placków jęczmiennych, ani ryb, ani oliwy do namaszczania ciała.
— Cóż wy na to, dostojny panie? — zapytał książę nomarchy.
— Niebezpieczny pijak... brzydki kłamca... — odparł Sofra.
— Jakiżeście to zgiełk robili na moją cześć?
— Jak rozkazano — mówił olbrzym. — Moja żona i córka krzyczały razem z innymi: „Oby żył wiecznie!“ a ja skakałem do wody i ciskałem wieńce do statku waszej dostojności, za co miano mi płacić po utenie. Zaś kiedy wasza cześć raczyłeś wjeżdżać łaskawie do miasta Atribis, mnie naznaczono, abym rzucił się pod konie i zatrzymał wóz...
Książę zaczął się śmiać.
— Jako żywo — mówił — nie myślałem, że tak wesoło zakończymy ucztę!... A ileż ci zapłacono za to, żeś wpadł pod wóz?
— Obiecano mi trzy uteny, ale nie zapłacono nic, ani mnie, ani żonie i córce. Również całemu pułkowi nie dano nic do jedzenia przez dwa miesiące.
— Z czegóż żyjecie?
— Z żebraniny, albo z tego, co się zapracuje u chłopa. Więc w tej ciężkiej nędzy, trzy razy buntowaliśmy się i chcieliśmy wracać do domu. Ale oficerowie i pisarze albo obiecywali nam, że oddadzą, albo kazali nas bić...
— Za ten zgiełk dla mnie? — wtrącił, śmiejąc się, książę.
— Prawdę mówi wasza cześć... Otóż wczoraj był bunt największy, za co jego dostojność nomarcha Sofra kazał nas dziesiątkować... Co dziesiąty brał kije, a ja dostałem najwięcej, bom duży i mam do wykarmienia trzy gęby: moją, żony i córki... Zbity, wydarłem się im, ażeby upaść na mój brzuch przed tobą, panie, i opowiedzieć nasze żale. Ty nas bij, jeżeliśmy winni, ale niech pisarze wydadzą nam, co się należy, bo z głodu pomrzemy — my, żony i dzieci nasze...
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.