Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

stało wino, przewrócił kilka dzbanów bardzo kosztownych, a sam tak się spił, że...
— Że co?... — spytał książę.
— Że umarł.
Następca zerwał się z krzesła.
— I ty wierzysz — zawołał — że on sam zapił się na śmierć?...
— Muszę wierzyć, bo nie mam dowodów, że go zabito — odpowiedział Tutmozis.
— Ale ja ich poszukam!... — wybuchnął książę.
Biegał po komnacie i parskał, jak rozgniewane lwiątko.
Gdy nieco uspokoił się, rzekł Tutmozis:
— Nie szukaj, panie, winy tam, gdzie jej nie widać, bo nawet świadków nie znajdziesz. Gdyby ktoś w rzeczy samej z rozkazu nomarchy zadławił tego robotnika, nie przyzna się, sam umarły także nic nie powie, a zresztą, cóżby znaczyła jego skarga na nomarchę!... W tych warunkach żaden sąd nie zechce rozpoczynać śledztwa...
— A jeżeli ja każę?... — spytał namiestnik.
— W takim razie przeprowadzą śledztwo i dowiodą niewinności Sofry. Poczem ty, panie, będziesz zawstydzony, a wszyscy nomarchowie, ich krewni i służba zostaną twoimi wrogami.
Książę stał na środku pokoju i myślał.
— Wreszcie — mówił Tutmozis — wszystko zdaje się przemawiać za tem, że nieszczęsny Bakura był pijakiem, albo warjatem, a nadewszystko — człowiekiem obcego pochodzenia. Bo czyliż rodowity i przytomny Egipcjanin, choćby przez rok nie pobierał żołdu i dwa razy tyle dostał kijów, czy ośmieliłby się wpadać do pałacu nomarchy i z takim wrzaskiem wzywać ciebie?...
Ramzes pochylił głowę, a widząc, że w drugim pokoju są dworzanie, rzekł zniżonym głosem:
— Czy ty wiesz, Tutmozisie, że od czasu jak wyruszyłem