Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

i przez otwór w suficie widać było konstelację Lwa, a w niej jasną gwiazdę Regulusa. Muzyka arf wzmogła się.
— Czy bogowie wybierają się do mnie w odwiedziny?... — pomyślał z uśmiechem Ramzes.
W otworze sufitu błysnęła szeroka smuga światła; było ono mocne, lecz łagodne. W chwilę później, ukazała się w górze lektyka w formie złotej łodzi, niosącej altankę z kwiatów; słupy były okręcone girlandami z róż, dach z fiołków i lotosów.
Na sznurach, spowitych zielonością, złota łódź bez szmeru opuściła się do sypialnej komnaty. Stanęła na podłodze, a z pod kwiatów wyszła niepospolitej piękności naga kobieta. Ciało jej miało ton białego marmuru; od bursztynowej fali włosów płynęła woń upajająca.
Kobieta, wysiadłszy ze swej napowietrznej lektyki, uklękła przed księciem.
— Jesteś córką Sofry?... — spytał jej następca.
— Prawdę mówisz, panie...
— I mimo to przyszłaś do mnie!
— Błagać cię, ażebyś przebaczył memu ojcu... Nieszczęśliwy on!... od południa leje łzy i tarza się w popiele.
— A gdybym mu nie przebaczył, odeszłabyś?
— Nie... — cicho szepnęła.
Ramzes przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował. Oczy płonęły mu.
— Dlatego przebaczę mu — rzekł.
— O jakiś ty dobry!... — zawołała, tuląc się do księcia, a potem dodała z przymileniem:
— Każesz wynagrodzić szkody, które wyrządził mu ten szalony robotnik?
— Każę...
— I mnie weźmiesz do swego domu...
Ramzes popatrzył na nią.
— Wezmę cię, bo jesteś piękna.