Tego samego dnia, w Memfisie, Fenicjanin Dagon, dostojny bankier następcy tronu, leżał na kanapie pod werendą swego pałacu. Otaczały go wonne krzaki iglaste, hodowane w wazonach. Dwaj czarni niewolnicy chłodzili bogacza wachlarzami, a on, bawiąc się młodą małpką, słuchał rachunków, które czytał mu jego pisarz.
W tej chwili niewolnik, uzbrojony w miecz, hełm, włócznię i tarczę (bankier lubił wojskowe ubiory), zameldował dostojnego Rabsuna, który był kupcem fenickim, osiadłym w Memfis.
Gość wszedł, nisko kłaniając się, i w ten sposób opuścił powieki, że dostojny Dagon rozkazał pisarzowi i niewolnikom, ażeby się wynieśli z pod werendy. Następnie, jako człowiek przezorny, obejrzał wszystkie kąty i rzekł do gościa:
— Możemy gadać.
Rabsun zaczął bez wstępu:
— Czy dostojność wasza wie, że przyjechał z Tyru książę Hiram?...
Dagon podskoczył na kanapie.
— Niech na niego i jego księstwo trąd padnie!... — wrzasnął.
— On mi właśnie wspomniał — ciągnął spokojnie gość — że między wami jest nieporozumienie...
— Co to jest nieporozumienie?... — krzyczał Dagon. — Ten rozbójnik okradł mnie, zniszczył, zrujnował... Kiedy ja posłałem moje statki, za innemi tyryjskiemi, na zachód po
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XXV.