Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz rozum dziecka, a gadatliwość kobiety — rzekł Hiram. — Ten harrańczyk nie jest harrańczykiem, lecz Chaldejczykiem, i nie nazywa się Phut, lecz Beroes...
— Beroes?... Beroes?... — powtórzył, przypominając sobie, Dagon. — Gdzieś słyszałem to nazwisko...
— Słyszałeś!... — mówił z pogardą Hiram. — Beroes — to najmędrszy kapłan w Babilonie, doradca książąt asyryjskich i samego króla...
— Niech on będzie doradcą, byle nie faraona, co mnie to obchodzi?... — rzekł bankier.
Rabsun podniósł się z krzesła i, grożąc Dagonowi pięścią pod nosem, zawołał:
— Ty wieprzu, wypasiony na faraońskich pomyjach... Ciebie Fenicja tyle obchodzi, co mnie Egipt... Gdybyś mógł, za drachmę sprzedałbyś ojczyznę... psie... trędowaty!...
Dagon zbladł i odparł spokojnym głosem:
— Co gada ten kramarz?... W Tyrze są moi synowie i uczą się żeglarstwa; w Sydonie siedzi moja córka z mężem... Połowę mego mienia pożyczyłem radzie najwyższej, choć nie mam za to nawet dziesięciu procent. A ten kramarz mówi, że mnie nie obchodzi Fenicja!...
Rabsun, posłuchaj mnie — dodał po chwili. — Ja życzę twojej żonie i dzieciom i cieniom twoich ojców, ażebyś ty o nich tyle dbał, ile ja o każdy okręt fenicki, o każdy kamień Tyru, Sydonu, a nawet Zarpath i Achsibu...
— Dagon mówi prawdę — wtrącił Hiram.
— Ja nie dbam o Fenicję!... — ciągnął bankier, zapalając się. — A ilu ja sprowadziłem tu Fenicjan, ażeby robili majątki i — co mam z tego?... Ja nie dbam!... Hiram zepsuł mi dwa okręty i pozbawił mnie wielkich zarobków, a przecie, kiedy chodzi o Fenicję, ja usiadłem z nim w jednym pokoju...
— Bo myślałeś, że będziecie gadali o tem, ażeby kogo oszukać — rzekł Rabsun.
— Żebyś ty tak myślał o skonaniu, głupi!... — odparł