Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/040

Ta strona została uwierzytelniona.

wielkiego proroka wstrząsnęło duszą następcy i że jest ziarnem, z którego może wyrosnąć chwała i pomyślność Egiptu.
Nazajutrz Pentuer, nie żegnając się z nikim, o wschodzie słońca opuścił świątynię i odjechał do Memfis.
Ramzes przez kilka dni z nikim nie rozmawiał: siedział w celi, albo przechadzał się po cienistych korytarzach i rozmyślał. W jego duszy odbywała się praca.
W gruncie rzeczy Pentuer nie powiedział nic nowego: wszyscy narzekali na ubytek ziemi i ludności w Egipcie, na nędzę chłopów, nadużycia pisarzów i wyzysk Fenicjan. Ale kazanie proroka uporządkowało w nim dotychczasowe bezładne wiadomości, nadało im dotykalne formy i lepiej oświetliło pewne fakta.
Fenicjanie przerazili go: książę nie oceniał dotychczas ogromu nieszczęść, wyrządzonych przez ten naród państwu. Zgroza była tem silniejszą, że przecie on sam swoich własnych poddanych wypuścił w dzierżawę Dagonowi i — był świadkiem, w jaki sposób bankier wybierał od nich należności!...
Lecz to splątanie księcia z wyzyskiem Fenicjan wywołało dziwny skutek: Ramzes — nie chciał myśleć o Fenicjanach, a ile razy zapalił się w nim gniew na tych ludzi, tyle razy gasiło go uczucie wstydu. W pewnej części był przecie on sam ich wspólnikiem.
Natomiast książę doskonale zrozumiał ważność ubytku ziemi i ludności i na te punkta położył główny nacisk w swoich samotnych medytacjach.
— Gdybyśmy posiadali — mówił w sobie — te dwa miljony ludzi, które Egipt utracił, możnaby za ich pomocą odzyskać od pustyni urodzajne grunta, nawet powiększyć obszary... A wówczas, pomimo Fenicjan, nasi chłopi mieliby się lepiej, a dochody państwa wzrosłyby...
Ale skąd wziąć ludzi?
Wypadek nasunął mu odpowiedź. Pewnego wieczora, książę, przechadzając się po ogrodach świątyni, spotkał gro-