— Ktoś rozpuścił plotkę, że gdy wasza dostojność wstąpisz na tron, Fenicjanie będą wygnani, a ich majątki zabrane na rzecz skarbu...
— No, to mają jeszcze dosyć czasu — uśmiechnął się książę.
Tutmozis wciąż wahał się.
— Słychać — mówił zniżonym głosem — że zdrowie jego świątobliwości (oby żył wiecznie!...) mocno zachwiało się w tych czasach...
— To fałsz! — przerwał zaniepokojony książę. — Przecież wiedziałbym o tem...
— A jednak kapłani odprawiają w tajemnicy nabożeństwa za przywrócenie zdrowia faraonowi — szeptał Tutmozis. — Wiem o tem z pewnością...
Książę stanął zdumiony.
— Jakto — rzekł — więc ojciec mój jest ciężko chory, kapłani modlą się za niego, a mnie nic o tem nie mówią?
— Słychać, że choroba jego świątobliwości może przeciągnąć się rok...
Ramzes machnął ręką.
— Eh!... słuchasz bajek i mnie niepokoisz. Powiedz mi lepiej o Fenicjanach, bo to ciekawsze.
— Słyszałem — ciągnął Tutmozis — tylko to, co i wszyscy, że wasza dostojność, przekonawszy się w świątyni o szkodliwości Fenicjan, zobowiązałeś się wypędzić ich.
— W świątyni?... — powtórzył następca. — A któż może wiedzieć, o czem ja przekonałem się i co postanowiłem w świątyni?...
Tutmozis wzruszył ramionami i milczał.
— Czyliżby zdrada i tam?... — szepnął książę. — W każdym razie zawołasz do mnie Dagona — rzekł głośno. — Muszę poznać źródło tych kłamstw i, przez bogi, położyć im koniec!...
— Dobrze uczynisz, panie — odparł Tutmozis — gdyż
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.