Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

napełnione bawiącymi się ludźmi. Zdawało się, że Pi-Bast jest jedną salą od brzegu do brzegu wypełnioną muzyką, śpiewem, śmiechem i dźwiękami puharów.
Książę i Fenicjanin szli prędko, za miasto, wybierając mniej oświetlone strony ulic. Mimo to, ludzie, ucztujący na tarasach, niekiedy spostrzegali ich, a spostrzegłszy, zapraszali do siebie, lub sypali im kwiaty na głowę.
— Hej, wy tam nocne włóczęgi! — wołano z dachów. — Jeżeli nie jesteście złodziejami, których noc wywabiła na zarobek, przyjdźcie tu do nas... Mamy dobre wino i wesołe kobiety...
Dwaj wędrowcy nie odpowiadali na te uprzejme wezwania, śpiesząc swoją drogą. Nareszcie wyszli w stronę miasta, gdzie było mniej domów a więcej ogrodów, których drzewa, dzięki wilgotnym podmuchom morskim, rozrastały się wyżej i bujniej, aniżeli w południowych prowincjach Egiptu.
— Już niedaleko — rzekł Hiram.
Książę podniósł oczy i, ponad zbitą zielonością drzew, zobaczył kwadratową wieżę, barwy niebieskawej, na niej — szczuplejszą, białą. Była to świątynia Astoreth. Niebawem weszli wgłąb ogrodu, skąd można było ogarnąć wzrokiem całą budowlę.
Składała się ona z kilku kondygnacyj. Pierwszą — tworzył taras kwadratowy, o bokach, mających po 400 kroków długości; spoczywał on na murze wysokości kilku metrów, pomalowanym na czarno. Przy boku wschodnim znajdował się występ, na który z dwu stron prowadziły szerokie schody. Wzdłuż innych boków stały wieżyczki, po 10 przy każdym; między każdą parą wieżyczek znajdowało się po pięć okien.
Mniej więcej na środku tarasu wznosił się również kwadratowy budynek, z bokami po dwieście kroków. Ten miał pojedyńcze schody, wieże na rogach i był barwy purpurowej.
Na płaskim dachu tej budowli stał znowu kwadratowy