Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/073

Ta strona została uwierzytelniona.

taras, wysoki na parę metrów, barwy złotej, a na nim, jedna na drugiej, dwie wieże: niebieska i biała.
Całość wyglądała tak, jakby na ziemi postawił kto ogromną kostkę czarną, na niej mniejszą purpurową, na niej złotą, wyżej niebieską, a najwyżej srebrną. Na każde zaś z tych wzniesień prowadziły schody, albo podwójne boczne, albo pojedyńcze frontowe, zawsze od strony wschodniej.
Przy schodach i przy drzwiach, stały naprzemian wielkie sfinksy egipskie, albo skrzydlate asyryjskie byki z ludzkiemi głowami.
Namiestnik z przyjemnością patrzył na ten gmach, który przy blasku księżyca, na tle bujnej roślinności wyglądał prześlicznie. Był on wzniesiony w stylu chaldejskim i stanowczo różnił się od świątyń egipskich, naprzód — systemem kondygnacyj, powtóre — pionowemi ścianami. U Egipcjan każda poważna budowla miała ściany pochyłe, jakby zbiegające się ku górze.
Ogród nie był pusty. W różnych punktach widać było domki i pałacyki, płonęły światła, rozlegał się śpiew i muzyka. Między drzewami kiedy niekiedy mignął cień zakochanej pary.
Nagle zbliżył się do nich stary kapłan; zamienił kilka słów z Hiramem i, złożywszy niski ukłon księciu, rzekł:
— Racz, panie, udać się ze mną.
— I niech bogowie czuwają nad waszą dostojnością — dorzucił Hiram, zostawiając ich.
Ramzes poszedł za kapłanem. Nieco zboku świątyni, między największym gąszczem, stała kamienna ławka, a może o sto kroków od niej, niewielki pałacyk, pod którym rozlegały się śpiewy.
— Tam się modlą? — zapytał książę.
— Nie!... — odparł kapłan, nie ukrywając niechęci. — To zbierają się wielbiciele Kamy, naszej kapłanki, pilnującej ognia przed ołtarzem Astoreth.