Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

— A gdy rozmodlona udajesz się do świątyni, fiołki otaczają cię wonnym obłokiem, motyle krążą około twoich ust, palmy przed twoją pięknością schylają głowy...
— Aha-a!... aha-a!... aha-a!...
— Gdy cię nie widzę, patrzę na niebo, ażeby przypomnieć sobie słodki spokój twojego oblicza. Daremna praca! Niebo nie posiada twojej pogody, a jego żar jest zimnem, wobec płomieni, które spopieliły moje serce.
— Aha-a!... aha-a!...
— Jednego dnia stanąłem między różami, które blask twoich spojrzeń obleka w białość, szkarłaty i złoto. Każdy ich listek przypomniał mi jedną godzinę, każdy kwiat — jeden miesiąc, przepędzony u twoich stóp. A krople rosy to moje łzy, któremi poi się okrutny wiatr pustyni.
Daj znak, a porwę cię i uniosę do mojej miłej ojczyzny. Morze oddzieli nas od prześladowców, mirtowe gaje ukryją nasze pieszczoty, i czuwać będą nad naszem szczęściem litościwsi dla zakochanych bogowie.
— Aha-a!... aha-a!...
Ramzes przymknął oczy i marzył. Przez zapuszczone rzęsy już nie widział ogrodu, tylko powódź księżycowego światła, wśród której rozpływały się czarne cienie i śpiew nieznanego człowieka do nieznanej kobiety. Chwilami ten śpiew tak go ogarniał, tak głęboko wdzierał mu się w duszę, że Ramzes miał chęć zapytać: czy to nie on sam śpiewa, a nawet czy — on sam nie jest tą pieśnią miłosną?...
W tym momencie jego tytuł, władza i ciężkie zagadnienia państwowe, wszystko wydawało mu się nędznym drobiazgiem wobec tej nocy księżycowej i tych okrzyków zakochanego serca. Gdyby mu dano do wyboru: całą potęgę faraona, czy ten duchowy nastrój, w jakim znajdował się obecnie, wolałby swoje rozmarzenie, w którem zniknął cały świat, on sam, nawet czas, a została tęsknota, lecąca w wieczność, na skrzydłach pieśni.