Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

doskonale widzialny. Ramzes patrzył. Była to olbrzymia kobieta, ze strusiemi skrzydłami. Miała na sobie długą, fałdzistą szatę, na głowie śpiczastą czapkę, w prawej ręce parę gołębi. Jej piękna twarz i spuszczone oczy miały wyraz takiej słodyczy, takiej niewinności, że księcia ogarnęło zdumienie: była to bowiem patronka zemsty i najbardziej wyuzdanej rozpusty.
Fenicja ukazała mu jeszcze jedną ze swych tajemnic.
„Osobliwy naród! — pomyślał. — Ich ludożerczy bogowie nie zjadają, a ich wszeteczeństwem opiekują się dziewicze kapłanki i boginie z dziecięcą twarzą...“
Wtem uczuł, że po nogach prędko przesunęło mu się coś, jakby wielki wąż. Ramzes cofnął się i stanął w smudze księżycowego światła.
„Przywidzenie!...“ — rzekł do siebie.
Prawie w tej chwili usłyszał szept:
— Ramzesie!... Ramzesie!...
Niepodobna było poznać: czyj to głos — męski czy kobiecy — i skąd pochodzi?
— Ramzesie!... Ramzesie!... — rozległ się szept, jakby od podłogi.
Książę wszedł w miejsce nieoświetlone i, nasłuchując, pochylił się. Nagle poczuł na swej głowie dwie delikatne ręce.
Zerwał się, aby je złapać, ale schwycił tylko powietrze.
— Ramzesie!... — szepnięto zgóry.
Podniósł głowę i uczuł na ustach kwiat lotosu, a gdy wyciągnął ku niemu ręce, ktoś lekko oparł się na jego ramionach.
— Ramzesie!... — zawołano od ołtarza.
Książę odwrócił się i osłupiał. W smudze światła, o parę kroków, stał prześliczny człowiek, zupełnie podobny do niego. Ta sama twarz, oczy, młodzieńczy zarost, ta sama postawa, ruchy i odzienie...
Książę przez chwilę myślał, że stoi przed wielkiem lustrem,