jakiego nawet faraon nie posiadał. Wnet jednak przekonał się, że jego sobowtór nie jest wizerunkiem, ale żywym człowiekiem.
W tej chwili uczuł pocałunek na szyi. Znowu odwrócił się, lecz nie było nikogo, a tymczasem i jego sobowtór zniknął.
— Kto tu jest?... Chcę wiedzieć!... — zawołał rozgniewany książę.
— To ja... Kama... — odpowiedział słodki głos.
I w świetlnej smudze ukazała się prześliczna kobieta, naga, w złotej przepasce około bioder.
Ramzes pobiegł i schwycił ją za rękę. Nie uciekła.
— Ty jesteś Kama?... Nie, ty jesteś... Tak, ciebie niegdyś przysłał Dagon, ale wówczas nazywałaś się Pieszczotą...
— Bo ja jestem i Pieszczota — odpowiedziała naiwnie.
— Ty mnie dotykałaś rękoma?...
— Ja.
— Jakim sposobem?...
— A o! takim... — odpowiedziała, zarzucając mu ręce na szyję i całując go.
Ramzes pochwycił ją w objęcia, ale wydarła mu się z siłą, jakiej nie można było podejrzewać w tak drobnej postaci.
— Więc to ty jesteś kapłanka Kama?... Więc to do ciebie śpiewał dzisiaj ten Grek?... — mówił książę, namiętnie ściskając jej ręce. — Co za jeden ten śpiewak?...
Kama pogardliwie wzruszyła ramionami.
— On jest przy naszej świątyni — rzekła.
Ramzesowi płonęły oczy, rozszerzyły się nozdrza, szumiało mu w głowie. Ta sama kobieta przed kilku miesiącami zrobiła na nim małe wrażenie, ale dziś gotów był dla niej popełnić nawet szaleństwo. Zazdrościł Grekowi, a jednocześnie czuł nieopisany żal na myśl, że gdyby ona została jego kochanką, musiałaby umrzeć.
— Jakaś ty piękna! — mówił. — Gdzie mieszkasz?... Ach, wiem, w tamtym pałacyku... Czy można cię odwiedzić?... Na-
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.