Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

turalnie, jeżeli przyjmujesz wizyty śpiewaków, musisz i mnie przyjąć... Czy naprawdę jesteś kapłanką pilnującą ognia?...
— Tak.
— I wasze prawa są tak okrutne, że nie pozwalają ci kochać?... Eh, to są pogróżki!.. Dla mnie zrobisz wyjątek...
— Przeklęłaby mnie cała Fenicja, zemściliby się bogowie... — odparła ze śmiechem.
Ramzes znowu przyciągnął ją do siebie, ona znowu się wydarła.
— Strzeż się, książę — mówiła z wyzywającem spojrzeniem. — Fenicja jest potężna, a jej bogowie...
— Co mnie obchodzą twoi bogowie, albo Fenicja!... Gdyby ci włos spadł, zdeptałbym Fenicję, jak złą gadzinę...
— Kama!... Kama!... — odezwał się od posągu głos.
Przeraziła się.
— O widzisz, wołają mnie... Może nawet słyszeli twoje bluźnierstwa...
— Bodajby nie usłyszeli mego gniewu!... — wybuchnął książę.
— Gniew bogów jest straszniejszy...
Szarpnęła się i znikła w cieniach świątyni. Ramzes rzucił się za nią, lecz nagle cofnął się. Całą świątynię, między ołtarzem i nim, zalał ogromny, krwawy płomień, wśród którego zaczęły ukazywać się potworne figury: wielkie nietoperze, gady z ludzkiemi twarzami, cienie...
Płomień szedł prosto na niego, całą szerokością gmachu, a oszołomiony nieznanym sobie widokiem, książę cofał się wstecz. Nagle owionęło go świeże powietrze. Odwrócił głowę — był już nazewnątrz świątyni, a jednocześnie śpiżowe drzwi z łoskotem zatrzasnęły się za nim.
Przetarł oczy, rozejrzał się. Księżyc z najwyższego punktu na niebie zniżał się już ku zachodowi. Obok kolumny Ramzes znalazł swój miecz i burnus. Podniósł je i zeszedł ze schodów, jak pijany.