Na drugi dzień książę wstał późno, sam się wykąpał i ubrał i kazał przyjść do siebie Tutmozisowi.
Wystrojony, namaszczony wonnościami, elegant ukazał się natychmiast, pilnie przypatrując się księciu, aby poznać, w jakim jest humorze i, odpowiednio do tego, ułożyć swoją fizjognomję.
Ale na twarzy Ramzesa malowało się tylko znużenie.
— Cóż — spytał Tutmozisa, ziewając — czy jesteś pewny, że urodził mi się syn?
— Mam tę wiadomość od świętego Mefresa.
— Oho!... Od jakże to dawna prorocy zajmują się moim domem?
— Od czasu, kiedy wasza dostojność okazujesz im swoją łaskę.
— Tak?... — spytał książę i zamyślił się.
Przypomniał sobie wczorajszą scenę w świątyni Astoreth i porównywał ją z podobnemi zjawiskami w świątyni Hator.
„Wołano na mnie — mówił do siebie — i tu, i tam. Ale tam moja cela była bardzo ciasna i grube mury, tu zaś wołający, a właściwie Kama, mogła schować się za kolumnę i szeptać... Wreszcie tu było strasznie ciemno, a w mojej celi widno...“
Nagle rzekł do Tutmozisa:
— Kiedyż się to stało?
— Kiedy urodził się dostojny syn twój?... Podobno już z dziesięć dni temu... Matka i dziecko zdrowe, doskonale wy-
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VII.