płanki jest bardziej oświetlony i hałaśliwszy, niż zwykle. Istotnie w pokojach i na tarasach było pełno gości, a i dokoła pałacyku kręciły się tłumy.
„Co to za banda?“ — pomyślał książę.
Zebranie było niecodzienne. Niedaleko domu stał ogromny słoń, dźwigający na grzbiecie złoconą lektykę z purpurowemi firankami. Obok słonia rżało, kwiczało i wogóle niecierpliwiło się kilkanaście koni o grubych szyjach i nogach, z przewiązanemi u dołu ogonami, z metalowemi niby hełmami na głowach.
Między niespokojnemi, prawie dzikiemi zwierzętami, kręciło się kilkudziesięciu ludzi, jakich Ramzes jeszcze nie widział. Mieli oni kudłate włosy, wielkie brody, śpiczaste czapki z klapami na uszach. Jedni byli odziani w długie szaty z grubego sukna, spadające do kostek, inni w krótkie surduty i spodnie, a niektórzy w buty z cholewami. Wszystko to było uzbrojone w miecze, łuki i włócznie.
Na widok tych cudzoziemców, silnych, niezgrabnych, śmiejących się ordynaryjnie, cuchnących łojem i gadających nieznanym a twardym językiem, w księciu zagotowało się. Jak lew, kiedy zobaczy obce zwierzę, choć niegłodny, zabiera się jednak do skoku, tak Ramzes, chociaż ludzie ci nic mu nie zawinili, uczuł do nich straszną nienawiść. Drażnił go ich język, ich ubiory, ich zapach, nawet ich konie. Krew uderzyła mu do głowy i sięgnął po miecz, aby wpaść na tych ludzi i wymordować ich i ich zwierzęta. Ale ocknął się.
„Set rzucił na mnie urok!...“ — pomyślał.
W tej chwili przeszedł koło niego nagi Egipcjanin w czepcu na głowie i opasce dokoła bioder. Książę czuł, że ten człowiek jest mu miły, nawet drogi w tej chwili, bo to Egipcjanin. Wydobył z worka złoty pierścionek wartości kilkunastu drachm i dał go niewolnikowi.
— Słuchaj — spytał — co to za ludzie?...
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/089
Ta strona została uwierzytelniona.