W parę dni książę wysłał swego ulubieńca z wezwaniem do Kamy. Przybyła natychmiast w szczelnie zasłoniętej lektyce.
Ramzes przyjął ją w osobnym pokoju.
— Byłem — rzekł — jednego wieczora pod twoim domem.
— O Astoreth!... — zawołała kapłanka. — Czemuż zawdzięczam najwyższą łaskę?... I co przeszkodziło ci, dostojny panie, że nie raczyłeś zawołać twojej niewolnicy?...
— Stały tam jakieś bydlęta. Podobno Asyryjczykowie.
— Więc wasza dostojność trudziłeś się wieczorem?... Nigdy nie śmiałabym przypuścić, że nasz władca znajduje się o kilka kroków ode mnie pod gołem niebem.
Książę zarumienił się. Jakżeby była zdziwiona, dowiedziawszy się, że książę z dziesięć wieczorów przepędził pod jej oknami!
A może ona i wiedziała o tem, gdyby sądzić z jej półuśmiechniętych ust i obłudnie spuszczonych oczu.
— Więc teraz, Kamo — mówił książę — przyjmujesz u siebie Asyryjczyków?
— To wielki magnat!... — zawołała Kama. — To powinowaty króla, Sargon, który pięć talentów ofiarował naszej bogini...
— A ty mu wywzajemniasz się, Kamo — szydził następca. — I ponieważ jest tak hojnym magnatem, bogowie feniccy nie ukarzą cię śmiercią.
— Co mówisz, panie?... — odparła, składając ręce. —
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VIII.