Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

Kama znowu uklękła przed nim.
— Jak się to może stać?... — spytała, składając ręce.
Ramzes był tak podniecony, tak już zapomniał o swojem stanowisku i obowiązkach, iż gotów był przyrzec kapłance małżeństwo. Powstrzymał go od tego kroku nie rozsądek, ale jakiś głuchy instynkt.
— Jak to może być?... Jak to może być?... — szeptała Kama, pożerając go wzrokiem i całując jego nogi.
Książę podniósł ją, posadził zdaleka od siebie i odparł z uśmiechem:
— Pytasz, jak to być może?... Zaraz cię objaśnię. Ostatnim moim nauczycielem, nim doszedłem do pełnoletności, był pewien stary kapłan, który umiał napamięć mnóstwo dziwnych historyj z życia bogów, królów, kapłanów, nawet niskich urzędników i chłopów.
Starzec ten, słynny z pobożności i cudów, nie wiem dlaczego, nie lubił kobiet, nawet obawiał się ich. To też najczęściej opisywał przewrotność kobiecą, a raz, aby dowieść mi, jak potężną macie władzę nad męskim rodzajem, opowiedział taką historję:
Młody i ubogi pisarz, nie mający w torbie miedzianego utena, tylko jęczmienny placek, wędrował z Tebów do Dolnego Egiptu, szukać zarobku. Mówiono mu, że w tej części państwa mieszkają najbogatsi panowie i kupcy i, byle dobrze trafił, może znaleźć posadę, na której zrobi duży majątek.
Szedł tedy brzegiem Nilu (za miejsce na statku nie miałby czem zapłacić) i myślał:
— Jakże nieopatrznymi są ludzie, którzy, odziedziczywszy po ojcach talent, dwa talenty, nawet dziesięć, zamiast rozmnożyć skarb, bądź zapomocą handlu towarami, bądź wypożyczania na wysokie procenta, marnują, niewiadomo na co, swój majątek? Ja, gdybym miał drachmę... No, drachma za mało... Ale gdybym miał talent, albo lepiej kilka zagonów