Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

w tym pałacu na pierwszem miejscu stanął twój święty posąg, przed którym trzy razy dziennie paliłbym wonności...
— Ale tamtego unikaj! — odparł Amon, wskazując na figurę, okrytą welonem.
— Chyba straciłbym rozum i byłbym gorszy od dzikiej świni, dla której wino znaczy tyle, co pomyje — rzekł pisarz. — Niech ta figura w welonie pokutuje tu sto tysięcy lat, a nie dotknę jej, jeżeli taka twoja wola...
— Pamiętaj, że straciłbyś wszystko!... — zawołał bóg i zniknął.
Uszczęśliwiony pisarz zaczął chodzić po swoim pałacu i wyglądać oknami. Obejrzał skarbiec i zważył w rękach złoto: było ciężkie; przypatrzył się drogim kamieniom — były prawdziwe. Kazał sobie podać jedzenie: natychmiast wbiegli niewolnicy, wykąpali go, ogolili i ubrali w cienkie szaty.
Najadł się i napił, jak nigdy: jego głód bowiem łączył się z doskonałością potraw w jeden smak przedziwny. Zapalił wonności przed posągiem Amona i ubrał go w świeże kwiaty. Później siadł w oknie.
Na dziedzińcu rżało parę koni, zaprzężonych do rzeźbionego wozu. W innem miejscu gromada ludzi, z włóczniami i sieciami, uspakajała niesforne psy myśliwskie, rwące się do polowania. Przed śpichrzem jeden pisarz odbierał ziarno od rolników, przed oborą drugi pisarz przyjmował rachunek od dozorcy pastuchów.
Wdali widać było gaj oliwny, wysokie wzgórze, zarosłe winogradem, łany pszenicy, a po wszystkich polach gęsto rozsadzone palmy daktylonośne.
— Zaiste! — rzekł do siebie — jestem dziś bogaty, tak właśnie, jak mi się należało. I jedno dziwi mnie, że tyle lat mogłem wytrzymać w upodleniu i nędzy! Muszę też wyznać — ciągnął w duchu — że nie wiem, czy potrafię zwiększyć ten ogromny majątek, bo i nie potrzebuję więcej i nie będę miał czasu uganiać się za spekulacjami.