Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

mu jakieś uczucie. Nie namiętność, bo namiętność została, ale — szacunek i wiara w Kamę.
„Dziwne te Fenicjanki — pomyślał następca — można za niemi szaleć, lecz niepodobna im ufać!...“
Uczuł się znużonym i pożegnał Kamę. Spojrzał po komnacie, jakby trudno mu było rozstać się z nią i odchodząc, rzekł do siebie:
„A jednak ty zostaniesz moją, i bogowie feniccy nie zabiją cię, jeżeli dbają o swoje świątynie i kapłanów...“
Ledwie Ramzes opuścił willę Kamy, do pokoju kapłanki wpadł młody Grek, uderzająco piękny i uderzająco podobny do egipskiego księcia. Na jego twarzy malowała się wściekłość.
— Lykon!... — zawołała przerażona Kama. — Co tu robisz?...
— Podła gadzino!... — odparł Grek dźwięcznym głosem. — Jeszcze miesiąc nie upłynął od wieczora, kiedy przysięgłaś, że mnie kochasz, że uciekniesz ze mną do Grecji, a już drugiemu kochankowi rzucasz się na szyję... Czy pomarli bogowie, czy uciekła od nich sprawiedliwość?...
— Szalony zazdrośniku — przerwała kapłanka — ty mnie zabijesz...
— Z pewnością, że ja cię zabiję, nie twoja skamieniała bogini... Temi rękoma — wołał, wyciągając ręce, jak szpony — uduszę cię, gdybyś została kochanką...
— Czyją?...
— Alboż ja wiem!... Zapewne obu: tego starego Asyryjczyka i tego książątka, któremu kamieniem łeb rozwalę, jeżeli będzie się tu włóczył... Książę!... ma wszystkie niewiasty z całego Egiptu i... jeszcze mu się zachciewa cudzych kapłanek... Kapłanki są dla kapłanów, nie dla obcych...
Kama odzyskała już zimną krew.
— A ty nie jesteś dla nas obcy? — rzekła wyniośle.
— Żmijo!... — wybuchnął Grek powtórnie. — Ja nie mogę