Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

się bajań jakiejś głupiej staruchy, a może intrygantki?... Gdzież twój wielki Bóg?...
— Mój Bóg jest tylko moim, a tamci — twoimi, więc muszę ich szanować.
— Zatem ta stara mówiła ci o Fenicjanach? — pytał Ramzes.
— Ona wróżyła mi dawniej, jeszcze pod Memfisem, że powinnam wystrzegać się Fenicjanki — odparła Sara. — Ale dopiero tu wszyscy mówią o jakiejś kapłance fenickiej. Czy ja wiem, może tylko coś majaczy mi się w stroskanej głowie. Powiadali nawet, że gdyby nie jej uroki, nie skoczyłbyś, panie, wtedy do areny... Ach, gdyby cię byk zabił!... Jeszcze i teraz, kiedy myślę o nieszczęściu, jakie cię mogło spotkać, serce we mnie zastyga...
— Śmiej się z tego, Saro — przerwał wesoło książę. — Kogo ja przygarnę do siebie, stoi tak wysoko, że go żaden strach nie powinien dosięgać... Tem mniej głupie wieści.
— A nieszczęście? Czyliż jest dość wysoka góra, na którą nie doleciałby jego pocisk?...
— Macierzyństwo zmęczyło cię, Saro — rzekł książę — a gorąco rozstraja twoje myśli, i dlatego frasujesz się bez powodu. Bądź spokojna i czuwaj nad moim synem. Człowiek — mówił w zamyśleniu — kimkolwiek on jest: Fenicjaninem, czy Grekiem, może szkodzić tylko podobnym sobie istotom, ale nie nam, którzy jesteśmy bogami tego świata.
— Co powiedziałeś o Greku?... Jaki Grek?... — spytała niespokojnie Sara.
— Ja powiedziałem: Grek?... Nic o tem nie wiem. Może wymknął mi się podobny wyraz, a może ty przesłyszałaś się.
Ucałował Sarę i swego syna i pożegnał ich. Ale nie odpędził niepokoju.
„Raz trzeba sobie powiedzieć — myślał — że w Egipcie nie ukryje się żadna tajemnica. Mnie śledzą kapłani i moi dworzanie, nawet wówczas, gdy są, czy tylko udają pijanych,