Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

Ze szczękiem i brzękiem wszedł do sali Sargon, w długiej zielonej szacie, gęsto wyszytej złotem. Obok, w płaszczu śnieżnej białości, kroczył pobożny Istubar, a za nimi strojni panowie asyryjscy nieśli dary dla księcia.
Sargon zbliżył się do podwyższenia i rzekł w języku asyryjskim, co natychmiast tłomacz powtórzył w egipskim:
— Ja, Sargon, wódz, satrapa i powinowaty najpotężniejszego króla Assara, przychodzę pozdrowić cię, namiestniku najpotężniejszego faraona, i na znak wiecznej przyjaźni ofiarować ci dary...
Następca oparł dłonie na kolanach i siedział nieporuszony, jak posągi jego królewskich przodków.
— Tłomaczu — rzekł Sargon — czy źle powtórzyłeś księciu moje uprzejme powitanie?
Mentezufis, stojący obok wzniesienia, pochylił się ku Ramzesowi.
— Panie — szepnął — dostojny Sargon czeka na łaskawą odpowiedź...
— Więc mu odpowiedz — wybuchnął książę — iż nie rozumiem, na mocy jakiego prawa przemawia do mnie, niby równy mi dostojeństwem?...
Mentezufis zmieszał się, co jeszcze więcej rozgniewało księcia, któremu wargi zaczęły drżeć i znowu zapłonęły oczy. Ale Chaldejczyk Istubar, rozumiejąc po egipsku, rzekł prędko do Sargona:
— Upadnijmy na twarze!...
— Dlaczego ja mam padać na twarz? — spytał oburzony Sargon.
— Upadnij, jeżeli nie chcesz stracić łaski naszego króla, a może i głowy...
To powiedziawszy, Istubar legł na posadzce jak długi, a obok niego Sargon.
— Dlaczego ja mam leżeć na moim brzuchu przed tym chłystkiem? — mruczał oburzony.