— Bądź dobrej myśli, panie! O ile wiem, cała arystokracja, wszyscy nomarchowie, wszyscy wyżsi oficerowie słyszeli coś o tym traktacie i są oburzeni. Daj więc tylko znak, a rozbijemy traktatowe cegły na łbach Sargona, nawet Assara...
— Ależ to byłby bunt przeciw jego świątobliwości... — równie cicho odparł książę.
Tutmozis zrobił smutną minę.
— Nie chciałbym — rzekł — zakrwawiać ci serca, ale... Twój, równy najwyższym bogom, ojciec jest ciężko chory.
— To nieprawda!... — zerwał się książę.
— Prawda, tylko nie zdradź się, że wiesz o tem. Jego świątobliwość jest bardzo zmęczony pobytem na tej ziemi i już pragnie odejść. Lecz kapłani zatrzymują go, a ciebie nie wzywają do Memfisu, ażeby bez przeszkód podpisać umowę z Asyrją...
— Ależ to są zdrajcy!... zdrajcy!... — szeptał rozwścieczony książę.
— Dlatego nie będziesz miał trudności z zerwaniem umowy, gdy obejmiesz władzę po ojcu (oby żył wiecznie!).
Książę zadumał się.
— Łatwiej — rzekł — podpisać traktat, aniżeli go zerwać...
— I zerwać łatwo! — uśmiechnął się Tutmozis. — Czyliż w Azji niema plemion niesfornych, które wpadną w nasze granice?... Czyliż boski Nitager nie czuwa ze swoją armją, aby odparł ich i przeniósł wojnę do ich krajów?... A czy myślisz, że Egipt nie znajdzie ludzi do oręża i skarbów na wojnę?... Pójdziemy wszyscy, bo każdy może coś zyskać i jako tako ubezpieczyć sobie życie... Skarby zaś leżą w świątyniach... A w Labiryncie!...
— Kto je wydobędzie stamtąd! — wtrącił z powątpiewaniem książę.
— Kto?... Każdy nomarcha, każdy oficer, każdy szlachcic
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.